CocoRosie od lat cieszą się uznaniem nie tylko fanów na całym świecie, ale też innych twórców. Siostry Bianca i Sierra Casady współpracowały z takimi artystami jak ANOHNI, Devendra Banhart, czy ostatnio Chance the Rapper, a do miłośników zespołu należy też Jim Jarmusch. Po kilkuletniej przerwie Amerykanki powracają ze znakomitym krążkiem „Put The Shine On”.
Ich muzyka ”brzmi jakby śpiewały dla ciebie dwie Billie Holiday z głosami wyższymi o oktawę, podczas gdy jesteś na kwasie w Tokyo w roku 1926” – zachwyca się Jarmusch. Obok twórcy „Broken Flowers”, twórczość sióstr wychwala też Yoko Ono, dodając: „to ożywczy prysznic, bardzo potrzebny na muzycznej pustyni.” Równie utalentowane, co ekscentryczne Amerykanki to ulubienice nadwrażliwców, wyrafinowanych estetów i artystycznej bohemy po obu stronach Atlantyku. Od ich ostatniego krążka minęło niemal pięć lat, jednak siostry Casady przez ten czas nie próżnowały, współpracując z tak wybitnymi twórcami jak Kronos Quartet, legendarnym reżyserem teatralnym Robertem Wilsonem czy gwiazdą hiphopu – Chance The Rapper. Najnowsza płyta CocoRosie „Put The Shine On”, to podsumowanie intensywnego okresu, zarówno w sztuce jak i w życiu – zbiór niezwykle świeżych, błyskotliwych piosenek, które pod popowym czarem skrywają burzliwe emocje i rodzinne traumy.
„Pracę nad płytą zaczęłyśmy na ranczo naszego brata na Hawajach, na odludziu. To piękne miejsce, ale też bardzo surowe. Równolegle musiałyśmy sobie poradzić z problemami w rodzinie: chorobą psychiczną czy alkoholizmem. Z pewnością ślady tego są wyraźne na płycie. Ponieważ wokół chorób psychicznych istnieje silne tabu, ważne by mówić o nich w sposób uczciwy. To historie o naszej rodzinie, o życiu i śmierci, poddaliśmy je jednak mitologizacji, trochę na wzór Wu-Tang” – wspomina Bianca.
CocoRosie mają unikalny talent łączenia najróżniejszych muzycznych inspiracji i podobnie jest tym razem – rapowa poezja („Did Me Wrong”, „Mercy”), electro-pop („Smash My Head”, „Burning Down The House”), trippy-folk („Where Did All The Soldiers Go”), nawet 70’s funk („Lamb and the Wolf”) – brzmią tu niezwykle naturalnie, całość spaja bowiem unikalny artystyczny temperament artystek. To być może najbardziej przystępny krążek w ich karierze, a równocześnie najpoważniejszy. Bianca i Sierra w ostatniej fazie pracy nad płytą, musiały sobie też radzić z umieraniem matki.
„Mama zmarła, gdy kończyłyśmy nagrania w studio w San Francisco. To tam chciała odejść, do samego końca zachęcała nas do pracy i tworzenia. Sama też zaśpiewała w piosence „Ruby Red”, niecałe dwa tygodnie przed śmiercią. Jej odejście było dla nas niezwykłym doświadczeniem – bez wątpienia intensywnym, ale też na swój sposób idyllicznym, bo żegnałyśmy ją w domu. Pozostała do końca świadoma i dzielna, a my cały czas byłyśmy z nią bardzo blisko. To przeżycie które wszystko odmieniło”. – mówi Bianca. W tym kontekście, tytuł krążka „Put The Shine On” nabiera dodatkowych znaczeń. Sierra i Bianca, które od debiutu „La maison de mon rêve” z 2004 roku, kojarzone były z artystycznymi eksperymentami i liryczną melancholią, tym razem ośmieliły się ubrać swe poważne historie w atrakcyjną, chwilami niemal popową formę. Nieco inna ekspresja wymagała od nich więcej odwagi niż powtarzanie artystycznych gestów sprzed lat. Jak mówią:
„Zmieniłyśmy się. Wiele lat zajęło, by ludzie zaczęli nas postrzegać jako dorosłe artystki – przez długi czas infantylizowano to co robimy, postrzegano nas jako dziewczynki w śmiesznych przebraniach. To było męczące, ale na szczęście w ostatnich latach zmieniło się postrzeganie kobiet w sztuce i dobrze być częścią tego procesu”.